Ostatecznie jak ocenisz wybór Kataru jako gospodarza Mundialu. Był to dobry pomysł?
To bardzo trudne pytanie. Wszystko zależy od perspektywy, jaką przyjmiemy. Z perspektywy dziennikarza – organizacyjnie mundial był na najwyższym poziomie. Ogromnym plusem był fakt, że turniej odbywał się praktycznie w jednym mieście. Wszędzie było blisko, każdego dnia dało się zrobić naprawdę dużo, co też przekładało się na szalone tempo pracy. Z perspektywy zawodników – także myślę, że nie będą narzekać na wybór Kataru jako gospodarza turnieju. Mieszkali w luksusowych warunkach, stadiony były na wysokim poziomie, temperatury nie doskwierały aż tak bardzo. Do tego grano na przełomie listopada i grudnia, a więc w czasie, w którym zwykle trwają rozgrywki ligowe. Uważam, że zawodnicy wolą ten termin, kiedy i tak są „w grze”, niż mundial zaczynający się latem – po wyczerpującym sezonie, w okresie urlopowym, z dodatkowym okresem przygotowawczym.
Gorzej wybór Kataru na gospodarza mistrzostw będą z pewnością oceniać kibice. Był to turniej zorganizowany dla fanów o głębokiej kieszeni. Ceny hoteli, przelotów, biletów na mecze – to naprawdę spory wydatek. Wysokie koszty oraz negatywny PR przełożył się zresztą na bardzo małą liczbę fanów z Europy, choć nie odstraszył kibiców z Ameryki Południowej, czy północy Afryki – zwłaszcza z Maroka. Na mieście jednak – mimo wszechobecnych reklam mundialu – zazwyczaj nie czuło się klimatu piłkarskiego święta.
Nie można też pominąć kluczowej kwestii, czyli politycznego ustroju Kataru. Krajem rządzi wąska, niesamowicie bogata kasta ludzi. Patrząc na to, jak wygląda sytuacja z łamaniem praw człowieka – zwłaszcza robotników-imigrantów oraz kobiet – mundial oczywiście nigdy nie powinien trafić do takiego miejsca. Organizatorzy starali się jednak, by te problemy nie były widoczne dla przyjeżdżających kibiców i dziennikarzy.
Jak opisywali to inni dziennikarze?
Mówiąc już tylko o piłkarskiej stronie mundialu – organizacja mistrzostw zyskała naprawdę dużo pozytywnych opinii. Nie brakowało zdań, że „drugich takich mistrzostw już nie będzie” – głównie w nawiązaniu do tego, jak wiele działo się na małej przestrzeni. Pierwszy raz w historii mistrzostw dziennikarze, czy kibice, mogli na żywo obejrzeć dwa mecze jednego dnia. Sam wróciłem z Kataru z dziewiętnastoma meczami obejrzanymi z trybun – na poprzednich turniejach było to praktycznie niemożliwe. Cztery lata temu w Rosji dużą część wyjazdu dziennikarze spędzali w podróży, przenosząc się z miasta do miasta. To też wiązało się z kosztami dla redakcji. W 2026 roku mistrzostwa zorganizują wspólnie USA, Meksyk oraz Kanada. Tam odległości między stadionami i bazami drużyn będą jeszcze większe. Dojdzie jeszcze różnica czasu, co też utrudni relacjonowanie mistrzostw.
W tym wypadku organizacja mistrzostw była porównywana do organizacji igrzysk, gdzie większość wydarzeń odbywa się w niewielkiej odległości od „wioski olimpijskiej”. Świetnym pomysłem były też specjalne media-busy, które kursowały pomiędzy centrum prasowym oraz stadionami.
Miałeś okazję rozmawiać z naszymi kibicami?
Nawet przed meczami Polaków wokół stadionu nie było łatwo „wpaść” na polskich kibiców. Podczas przywitania reprezentantów Polski w hotelu rozmawiałem z kilkoma fankami – okazało się, że wszystkie na co dzień pracują w Katarze. Jedna była instruktorką tenisa, inna skrzypaczką. Po meczu z Meksykiem dotarłem też do chłopca, któremu Wojciech Szczęsny podarował koszulkę. Ten na mecz przyleciał z USA, gdzie mieszka z całą rodziną. Z kolei przed meczem z Arabią Saudyjską wpadłem na grupę młodych chłopaków w polskich barwach. Wreszcie „normalni” kibice – pomyślałem. Okazało się, że byli to koledzy Karola Świderskiego, którym podarował bilety i pomógł zorganizować przelot.
Który stadion podobał Ci się najbardziej, a który najmniej?
Dwa obiekty zrobiły na mnie niesamowite wrażenie. Był to przede wszystkim gigantyczny Lusail Stadium, z zewnątrz święcący się na złoto. To „perła” wśród katarskich obiektów, zresztą cała dzielnica Lusail miała – bo nie została jeszcze dokończona – tworzyć futurystyczne miasto. Ociekające luksusem, z wieżowcami w przeróżnych kształtach i klimatyzowanymi ulicami. Pewnie z kranów zamiast wody miał lecieć Johnnie Walker, tylko po katarsku, czyli bezalkoholowy (śmiech). Lusail Stadium może pomieścić osiemdziesiąt sześć tysięcy widzów, a więc aż o trzydzieści tysięcy więcej niż nasz PGE Narodowy. Jest przepotężny. Innym stadionem robiącym znakomite wrażenie był Khalifa International Stadium. To akurat stadion „z duszą” – zbudowany już w 1976 roku, wielofunkcyjny, w 2019 roku był areną lekkoatletycznych mistrzostw świata. Tuż obok znajduje się Aspire Tower, wysoki na trzysta metrów luksusowy hotel. Od patrzenia na niego z dołu już może zakręcić się w głowie.
Ciekawym obiektem był też Al Bayt Stadium, z wyglądu przypominający gigantyczny… namiot. Miało być to nawiązanie do koczowniczych plemion, niegdyś zamieszkujących te rejony. Powstał pośrodku pustyni z gigantycznym rozmachem – wokół niego zasadzono chyba więcej trawy, niż w całej Dosze. Powstały małe jeziora, fontanny, pełnowymiarowe boiska treningowe, parkingi, miejsca dla koni i wielbłądów. Po mistrzostwach dach stadionu ma zostać rozebrany, a reszta przerobiona na pięciogwiazdkowy hotel.
Z kolei stadion, który wizualnie najmniej mi się podobał to zdecydowanie 974 Stadium, gdzie graliśmy mecze z Meksykiem oraz Argentyną. To słynny już „stadion kontenerowy” – z zewnątrz po prostu bardzo brzydki. Ten obiekt także zostanie rozebrany, a ja na pewno nie będę po nim płakał. Na szczęście w środku stadion z kontenerów był już w porządku, czego nie można powiedzieć o Education City Stadium. Tam klimatyzacja była tak mocna, że na trybunach nie dało się wytrzymać bez bluz lub kurtek. Za każdym krzesełkiem montowane były wywietrzniki, dzięki czemu „dostawało” się zimnym powietrzem po nogach oraz plecach. To było ostatnie czego się spodziewałem – zmarznąć na stadionie w Katarze. Gwałtowne różnice temperatur sprawiały jednak, że sporo dziennikarzy miało problemy zdrowotne. Doszło nawet do tragedii, gdy podczas meczu Argentyna – Holandia na trybunach zmarł amerykański dziennikarz, już wcześniej narzekający na problemy z płucami…
Jak wyglądała loża prasowa na trybunach i zaplecze stadionowe?
Loża prasowa to chyba za dużo powiedziane, bo nie czekały na nas ani skórzane sofy, ani drinki z palemką (śmiech). Na trybunie prasowej mieliśmy za to do dyspozycji biurka, a na nich monitory, by w rzeczywistym tempie obserwować zbliżenia lub powtórki. To mocno pomagało w wychwyceniu szczegółów, których nie można dostrzec z wysokości trybun. Co ważne dla nas – mając miejsce przy stoliku można było też skorzystać z internetu na kablu, dzięki czemu znikały obawy o to, czy uda się wysłać relację lub szybko połączyć ze studiem w Polsce.
Zdarzało się jednak tak, że liczba chętnych dziennikarzy przerastała liczbę dostępnych miejsc na trybunie prasowej. Wówczas zdarzało się, że dostawaliśmy miejsca wśród „normalnych” kibiców. W ten sposób, otoczony kibicami Korei Południowej, oglądałem ich pojedynek z Portugalią, gdy w emocjonującej końcówce zapewnili sobie awans do 1/8 turnieju. Choć komfort pracy był wówczas znacznie mniejszy, czyli pisanie z laptopem na kolanach, obawa o wytrzymałość baterii i stabilne wi-fi, ale za to wrażenia – nieporównywalnie inne.
Bardziej doświadczeni dziennikarze pewnie mieli okazję porównywać tę imprezę piłkarską do poprzednich. Jakie były ich wnioski?
Główną różnicą między mistrzostwami w Katarze a mundialem w Rosji były odległości, które wówczas dziennikarze musieli pokonywać. Usłyszałem też sporo porównań do organizacji Euro 2016 we Francji – o dziwo z korzyścią dla katarskiej imprezy. Z ciekawości pytałem też o klimat wokół reprezentacji Polski na tamtych mistrzostwach. I tutaj już pojawiało się rozrzewnienie, gdy wspominano atmosferę towarzyszącą kadrze Adama Nawałki. Teraz, z wielu przyczyn, trudno było o podobny entuzjazm i radość z awansu i gry naszej reprezentacji.
A jeśli chodzi o bezpieczeństwo – Was dziennikarzy, a także kibiców. Jaką tutaj postawisz ocenę organizatorowi?
To miejsce, w którym ani razu nie czułem się zagrożony. I nie sądzę, by ktokolwiek mógł się tak czuć. Podejrzewam, że był to najbezpieczniejszy mundial w historii, a na pewno najspokojniejszy. W Katarze nie ma „marginesu” społecznego, ulicznych żebraków, pijaków, czy bezrobotnych. Katarczycy nie muszą wykonywać „normalnych” prac, a imigranci – jeśli nie wykonują swoich obowiązków – natychmiast są deportowani. Prohibicja na pewno przyczyniła się też do tego, że na mieście nie dało się spotkać pijanych grup kibiców.
Wokół stadionów i na ulicach było zaś sporo policjantów, czy służb porządkowych. W nas, Polakach, może to budzić skojarzenia z krajem totalitarnym. Choć kibicom zostawiano pewne pole do luźniejszych zachowań – spotykane pod stadionami fanki mówiły, że są pozytywnie zaskoczone choćby stosunkiem gospodarzy do kobiet – to jednak mieszkańcy Kataru muszą się twardo dostosować do panujących praw. Na ulicach niepożądane zachowania wyłapuje nawet sztuczna inteligencja. Kamery, drony, kontrole bezpieczeństwa – momentami przypomina to świat z powieści Orwella.
Katarską kuchnię da się lubić?
Właściwie nie poznałem za bardzo typowo katarskiej kuchni. Organizatorzy starali się serwować nam w miarę europejskie posiłki, choć przyznam szczerze – nie za bardzo im to wychodziło. Po paru dniach miałem już dość jedzenia z centrum prasowego. Lepiej można było trafić na mieście – choć tam dominowały znane z naszych ulic sieciówki jak Pizza Hut, czy bardzo duża liczba tureckich restauracji.
Bogactwo i przepych, o których tyle mówiono – czy to było zauważalne, gdy się tam poruszałeś?
Tak, zdecydowanie tak. Jeszcze większe wrażenie robiło to, gdy uświadamiałem sobie, że to kraj zbudowany na pustyni. Tuż po wyjeździe z Dohy widzieliśmy jedynie piach i uschnięte drzewa. A sama stolica Kataru, stadiony, lotnisko – Katarczycy postawili sobie za cel, by wszystko w ich kraju było największe i najbardziej luksusowe. A że mają na to środki – realizują swoje plany.
Najmilsza chwila w Katarze?
Chyba wyróżniłbym ten moment, kiedy pojechaliśmy zrelacjonować przywitanie naszej kadry do hotelu Ezdan Palace. Obsługa hotelowa potraktowała nas wtedy „po królewsku” – częstowano nas tamtejszą herbatą, daktylami, czy przygotowanym specjalnie dla kadry biało-czerwonym tortem. Zapraszali też do zdjęć z tresowanym sokołem, a na końcu trafiliśmy do klipu promującego hotel.
Jak myślisz, co teraz stanie się z selekcjonerem Czesławem Michniewiczem?
Fakt, że PZPN nie skorzystał z opcji przedłużenia kontraktu Czesława Michniewicza potwierdza tylko, że Cezary Kulesza nie chce dalej współpracować z obecnym selekcjonerem. Jednocześnie boi się, że nie znajdzie lepszego kandydata, więc zostawia sobie Michniewicza jako opcję B. Szczerze? To dość patologiczna sytuacja i dziwię się, że Michniewicz pozwala na postawienie sprawy w ten sposób. W końcu to on zrealizował wszystkie powierzone sportowe cele i ma prawo oczekiwać pełnego wsparcia zarządu. Inną sprawą jest to, jak Michniewicz reaguje na wydarzenia poza boiskiem…
Natomiast wydaje mi się, że kiepska atmosfera wokół kadry, afera premiowa, napięte relacje Michniewicza z mediami i brak wsparcia piłkarzy – to wszystko sprawi, że selekcjoner pożegna się z reprezentacją z końcem roku. I jednocześnie, że to jeszcze nie koniec afer w PZPN-ie za rządów nowego prezesa.
Dziękuję za rozmowę.
DO RAMKI:
Relacje Wojciecha Górskiego o Mistrzostwach Świata w Katarze możecie przeczytać na: www.sport.interia.pl/mundial-2022 Za tydzień ostatnia, podsumowująca część naszych rozmów o Mundialu.
MH
Zdjęcie archiwum prywatne