Pierwsze „Mosty Dialogu” przyznane zostały w 2010 r., kiedy to Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej we współpracy z Urzędem Marszałkowskim Województwa Opolskiego podjął inicjatywę uhonorowania ludzi, instytucji, którzy od lat mimo wielu przeciwności i trudności kultywują wielokulturowe dziedzictwo Śląska.
Plebiscyt, który wyłania laureatów i laureatki, ma za zadanie wydobyć na światło dzienne teraźniejszość i przeszłość Górnego Śląska, w tym województwa opolskiego pod kątem współczesnego wizerunku województwa jako otwartego i atrakcyjnego. Rozwój wielokulturowości oraz jego promocja wśród mieszkańców województwa ma wzmocnić aktywne uczestnictwo opolskiego w partnerskiej – międzynarodowej i krajowej – współpracy międzyregionalnej, a także pełne uczestnictwo w pracach Unii Europejskiej na poziomie regionalnym.
W projekcie nagradza się w kategoriach konkursowych: „Ludzie”, „Organizacje Pozarządowe”, „Instytucje” oraz „Złote Mosty Dialogu”.
Przyznawana raz na trzy lata
O prestiżu i wyjątkowości tej nagrody świadczy także fakt, że przyznawana jest raz na trzy lata. Powiat oleski tylko raz miał w nim swojego laureata. Było to w 2013 roku i był nim śp. Bernard Kus z Psurowa, były poseł i wójt Radłowa, przewodniczący rady powiatu oleskiego, miłośnik i badacz historii lokalnej. Całe życie działał na rzecz pojednania polsko-niemieckiego. Doprowadził do spotkania polskich i niemieckich weteranów bitwy pod Mokrą, stoczonej 1 września 1939 roku. W 60. rocznicę bitwy byli żołnierze Wojska Polskiego i Wehrmachtu spotkali się, przebaczyli sobie i modlili się wspólnie. Owocem tego spotkania było powstanie Świątyni Pojednania i ufundowanie Dzwonu Pokoju, który od 2002 roku przypomina o potrzebie zgody i upamiętnia tych, których ciała spoczęły w żołnierskich mogiłach.
W tegorocznej edycji w kategorii „Ludzie” w trójce nominowanych – obok poetki z Prószkowa Ingeborg Odelgi (zwyciężyła w konkursie), profesor
Joanny Rostropowicz, prowadzącej badania naukowe dotyczące historii województwa opolskiego pod względem jego wielokulturowości – znalazł się pochodzący z Zębowic Gerard Wons.
– Już samo znalezienie się w gronie nominowanych to dla mnie wielki zaszczyt i radość – mówi pan Gerard, który od 25 lat zajmuje się regionalizmem, gwarą śląską, obrzędami i zwyczajami ludowymi.
Centrum wiedzy o Ziemi Zębowickiej
W ramach projektu szkolnego w 2006 roku Gerard Wons utworzył wspólnie z gimnazjalistami Gminną Izbę Regionalną w Zębowicach. Od 16 lat jest jej opiekunem, prowadzi pogadanki i lekcje muzealne oraz edukację regionalną.
Śmiało można stwierdzić, że izba to swoiste centrum wiedzy o Ziemi Zębowickiej, jej dziejach, górnośląskiej tradycji i kulturze. Podzielona jest na kilka działów, po środku ustawiona została szklana gablota z zabytkowymi dokumentami, modlitewnikami i elementarzami.
– Jest stara odrestaurowana kuchnia śląska i izba paradna – mówi Gerard Wons. – Stroje ludowe, w których chodziły nasze prababcie. Narzędzia rolnicze, którymi niegdyś się posługiwano. A także całe mnóstwo widokówek, starych fotografii i obrazów.
Wszystkie eksponaty są skatalogowane, niektóre mieszkańcy podarowali, inni przekazali w depozyt. Podziwiać można na przykład kredens z II połowy XIX w. z Kadłuba Wolnego, stuletnią komodę z Siedlisk, gipsowe figury świętych, które własnoręcznie pomalowała nieżyjąca Maria Adamska z Poczołkowa.
Najwięcej jednak pamiątek przynieśli ówcześni gimnazjaliści. W warsztacie ze starymi narzędziami są aż trzy rodzaje kołowrotków, które – o dziwo – mimo upływu czasu działają, sprężynowa waga, cepy, kosy, sierpy, radła, maselnice ręczne i na korbę, stary niemiecki magiel i maszyna do szycia z renomowanej fabryki Isaaca Merritta Singera. Jest też żelazko na parę i galowy strój strażacki przekazany przez druhów z Radawia. Ponadto izbę zdobi makieta drewnianego kościółka z XV wieku, w którym niegdyś modlili się zębowiczanie, a w 1911 roku został przeniesiony do Gliwic i tam do dnia dzisiejszego jest użytkowany przez tamtejszą parafię. Izbę warto odwiedzić, polecamy to wyjątkowe miejsce w powiecie oleskim!
Podziwiam pana Gerarda, jemu należy się medal
Pan Gerard współpracuje z różnymi organizacjami. Uratował i doprowadził do wydania unikalny dziennik śląskiego żołnierza Alberta Adamskiego. Książka – w opinii wielu historyków – jest absolutnie wyjątkowa.
– Dziennik przekazał mi ksiądz doktor Bernard Joszko z Biskupic, który tak jak ja, jest wielkim pasjonatem historii lokalnej – mówi pan Gerard. – Powiedział, że ma taki manuskrypt i mi go da. A nuż uda się go wydać drukiem. Zainteresowałem tym dziennikiem pana doktora Rosenbauma. Namawiałem go, by go opracował. Pomagała mu żona Monika, która była korektorką i jednocześnie wydawcą.
Ks. Joszko pamiętniki dostał od najmłodszego syna Alberta Adamskiego – Józefa, który był księdzem i zmarł w 2007 roku. To „biały kruk”, bowiem na 350 stronnicach (82 brakuje) mieszkaniec Kadłuba Wolnego w języku niemieckim spisał swój żołnierski los z czasów I wojny światowej.
– Jak długi i szeroki Górny Śląsk, to tak szczegółowej i głębokiej relacji z czasów I wojny światowej jeszcze nie było – mówi dr Sebastian Rosenbaum z Katowic, historyk Instytutu Pamięci Narodowej. – To dziennik, ale czyta się go jak dobrą powieść.
Droga do wydania unikalnych pamiętników Ślązaka z okopów I wojny światowej wcale nie była taka prosta… Najpierw przecież rękopis, pisany drobnym maczkiem i niemczyzną, której dziś się już nie używa, trzeba było spisać. Zrobić odpowiednią transkrypcję, opracować, zweryfikować fakty, dotrzeć do tych, którzy jeszcze pamiętają Alberta Adamskiego bądź jego najbliższych.
– Podziwiam pana Gerarda, jemu należy się medal, to dzięki niemu mamy książkę „Ze ściśniętym sercem w noc. Dzienniki Górnośląskiego Żołnierza Wielkiej Wojny (1915-1918)” – mówi dr Sebastian Rosenbaum, który podjął się spisania dziennika i później przetłumaczenia go na język polski.
– Byłem tylko tym ostatnim ogniwem w łańcuchu, które doprowadziło do wydania tej książki – mówi ze skromnością Gerard Wons.
A pan Sebastian dodaje, że nie raz miał dość pamiętnika, nie raz chciał nim rzucić.
– A pan Gerard cierpliwie weryfikował fakty, zbierał zdjęcia, rozmawiał z żyjącymi krewnymi Alberta, to mrówcza robota – dodaje doktor.
Trzy lata żmudnej pracy i imponujący efekt – licząca prawie 1000 stron publikacja wydana w tym roku w dwóch językach – polskim i niemieckim.
MK
Zdjęcie archiwum prywatne