To naprawdę niezwykłe wyróżnienie, że można zadzwonić do trzykrotnego zwycięzcy Rajdu Dakar, pogratulować mu wygranej i na bieżąco wysłuchać relacji z całego wyścigu, opowiadanej w wielkich emocjach, ale przede wszystkim z ogromną pasją. Dariusz Rodewald to najbardziej utytułowany Polak w historii Rajdu Dakar. Ma już trzy legendarne złote statuetki Beduina.
Niebezpieczeństwo na każdym kroku
– Pierwsza wygrana była niespodziewana, więc wtedy radość była ogromna – wspomina Dariusz Rodewald, który w Rajdzie Dakar wystartował w tym roku po raz dwunasty. – To też nie jest tak, że gdy po ostatnim etapie przekroczy się linię mety, to od razu jest wielka feta. Jako mechanik podchodzę do tego z wielkim spokojem, ale jednocześnie jeszcze przez około godzinę mam duży stres. Nasze samochody trafiają bowiem na kontrolę, przegląd techniczny. Są sprawdzane przez komisję pod kątem regulaminowym, czy na przykład turbo nie jest zbyt mocne. Wtedy towarzyszą mi jeszcze duże emocje, bo przez jakiś drobny błąd można stracić wszystko. Nam to się jednak nie przytrafiło i mogliśmy już potem tylko cieszyć się z wygranej. Z pewnością to dla mnie wielka sprawa – nigdy nie pomyślałbym, że uda mi się trzy razy wygrać taki wyścig. Zakładaliśmy przed startem, że chcemy stanąć na podium, więc zwycięstwo tym bardziej cieszy.
Drużyna Darka nie rozpoczęła jednak tego wyścigu najlepiej. Ciągle towarzyszyły im różnego rodzaju przeciwności losu.
– To był dla nas bardzo trudny rajd – opowiada Dariusz Rodewald. – Początkowo mieliśmy duże problemy z silnikiem. Nie mogliśmy namierzyć usterki, samochód pracował na dużych obrotach. Po paru dniach, gdy już znaleźliśmy przyczynę i naprawiliśmy błąd, zaczęliśmy mocno odrabiać straty. Po jednym z pierwszych etapów otrzymaliśmy też piętnaście minut kary, bo w punktach kontrolnych, które są wyznaczone przez GPS, minęliśmy je przez nieuwagę o zaledwie jeden metr. Sama trasa była też bardzo trudna. My jednak lubimy takie etapy. Konstrukcja naszej ciężarówki jest bardzo ciężka. Stawiamy mocno na jakość i wytrzymałość, dlatego w takich momentach górujemy nad rywalami i trudne fragmenty etapów potrafiliśmy pokonać lepiej od nich. Oczywiście zawsze trzeba pamiętać o bezpieczeństwie. Ważne, by w samochodzie panowała dobra atmosfera, klimat, jest odrobina czasu na żarty, jednak najważniejsza jest koncentracja, skupienie się na trasie, bo drobny błąd może zakończyć się tragicznie.
A jak niebezpieczny to wyścig, przekonał się inny z faworytów w kategorii ciężarówek, czeski kierowca Ales Loprais. Na trasie rajdu Loprais, który był wtedy liderem, nieumyślnie potrącił włoskiego kibica, który stał zbyt blisko toru jazdy i zmarł w wyniku odniesionych obrażeń. Czech wycofał się z dalszej rywalizacji.
Było naprawdę ciężko
Wielu kierowców i obserwatorów podkreślało, że był to jeden z najtrudniejszych rajdów w ostatnich latach.
– Jeszcze nigdy w Arabii Saudyjskiej nie było tak trudno, jak w tym roku – opowiada Darek. – Często padał deszcz, który jest znacznie gorszy niż upał. Gdy praży słońce, po prostu jest ciepło, trzeba się mocniej skoncentrować. Deszcz jest nieprzewidywalny. Wtedy woda spadała z gór i tak jakby wpadała w tor jazdy. Nie wiadomo było, jak jest głęboko, ile jest wody w takim torze. Dużo kierowców utknęło w takich miejscach. Często tworzyły się bagna, w których nie dało się hamować, a samochód przez sto metrów po prostu jechał w innym kierunku niż zamierzony. W tym momencie wychodziło, jak dobrą ciężarówką dysponowaliśmy, bo wielu kierowców przez godzinę stało w bagnie i traciło cenny czas. Towarzyszyły nam ogromne, wysokie wydmy, przez które pędziło się z prędkością ponad sto czterdziestu kilometrów na godzinę, ponad dziewięciotonową ciężarówką.
Na trasie nie brakowało niespodzianek, jak choćby, gdy inni kierowcy potrzebowali pomocy.
– Rywalizacja w takim momencie zawsze schodzi na dalszy plan – opowiada Darek. – Pomogliśmy dziewczynie, która ścigała się w innej kategorii. Jej samochód utopił się w rzece i musieliśmy szybko reagować, bo minutę później po prostu miałaby duże problemy, odpłynęłaby. Udało się ją jednak odholować. W takich sytuacjach nie patrzy się na uciekający czas, a na bezpieczeństwo innych. Każdy może znaleźć się w takiej sytuacji. Niedługo potem holowaliśmy jeszcze jednego uczestnika. Zresztą w takich sytuacjach, po zakończonym etapie, odejmuje się nam minuty poświęcone na pomoc, choć nie zawsze sprawiedliwie. Otrzymaliśmy także specjalną nagrodę za tę postawę. To jednak nie jest ważne w porównaniu z tym, że ktoś nie ucierpiał.
Legenda polskiego Dakaru
Przypomnijmy jeszcze krótko historię Dariusza Rodewalda. Jest absolwentem Zespołu Szkół Zawodowych w Oleśnie. Po ukończeniu szkoły średniej wyjechał za zarobkiem do Holandii. Po dwóch latach pracy między innymi przy ogórkach i chipsach, nieco przez przypadek trafił do firmy de Rooy’a. Tam szybko dostrzeżony został jego nieprzeciętny talent w zawodzie mechanika. Tak trafił do rajdowego teamu.
W Rajdzie Dakar Darek zwyciężył już w 2012 roku i 2016 roku, za każdym razem z Gerardem do Rooyem jako kierowcą. Gdy ekipa Darka wygrywała rajd w 2016 roku, jechała samochodem Iveco z numerem bocznym 501. Zwycięzcy o ponad godzinę wyprzedzili drugi na mecie, legendarny rosyjski zespół Kamaz.
W tegorocznej edycji Rajdu Dakar startował w kasku z herbem Olesna. W dziewięciotonowej ciężarówce Iveco Powerstar Strator Torpedo z numerem bocznym 502 jechał z holenderskim kierowcą Janusem van Kasterenem i holenderskim nawigatorem Marcelem Snijdersem. Oleśnianin był głównym konstruktorem tego pojazdu. Cała trójka startowała w kaskach, które przygotowywali Robert Pawlik z Pawlik Art Studio z Olesna i Adam Trocha oraz Paweł Trocha z HTBM Auto-Warsztat z Borek Małych.
Oprócz niego do tego roku innym polskim zwycięzcą był jeszcze Rafał Sonik, który w kategorii quadów wygrał w 2015 roku. Do dwójki triumfatorów w tegorocznej edycji dołączył sensacyjny 18-latek – Eryk Goczał, który zwyciężył w kategorii pojazdów lekkich SSV. Młody zawodnik dokonał tego w swoim debiucie w rajdzie. Rewelacyjny 18-latek zwyciężył w czterech etapach. Co ciekawe, na trzecim miejscu w tej kategorii uplasował się jego… ojciec Marek.
Morderczy czas
45. edycja Rajdu Dakar rozpoczęła się 31 grudnia w Arabii Saudyjskiej. Do rywalizacji przystąpiło dwunastu Polaków. Rywalizacja, która liczyła czternaście etapów i krótki prolog zakończyła się w niedzielę 15 stycznia.
Dakar 2023 stanowił czwartą odsłonę tej imprezy na terytorium Arabii Saudyjskiej. Łącznie w wyścigach wszystkich kategorii startowało ponad 350 pojazdów. Cztery dni uczestnicy spędzili na Ar-Rab al-Chali – największej pustyni piaszczystej świata z różnymi typami wydm, których wysokość dochodzi nawet do trzystu metrów. Do przejechania mieli łącznie 8549 kilometrów, w tym rywalizacja rozegrała się na dystansie 4706 km.
To był morderczy czas – adrenalina, brak snu, rywalizacja, naprawy ciężarówki, upał, deszcz. Kumulacja emocji.
– To był bardzo intensywny, trudny czas – mówi trzykrotny zwycięzca Rajdu Dakar. – W trakcie wyścigu na odcinkach specjalnych nie możemy korzystać z telefonów, żeby nie otrzymywać ewentualnych podpowiedzi, wskazówek. Po prostu jedziemy w trójkę i mamy do siebie ogromne zaufanie. To był czas pobudek o szóstej rano, adrenaliny, sprawdzania samochodu, przeglądania usterek, analizowania. Około godziny ósmej wyjeżdżaliśmy z biwaku i docieraliśmy na miejsce rozpoczęcia odcinka specjalnego. Czasami to sto kilometrów, czasami pięćset. Nie jedliśmy dużych śniadań, nie piliśmy wielu napojów, żeby nie było niespodzianek na trasie wyścigu. Potem pozwalaliśmy sobie na jakieś ciastka, sucharki, orzeszki. Dopiero po zakończonym etapie i dotarciu do kolejnego miejsca biwaku jedliśmy normalny posiłek. Później, po krótkim odpoczynku, od razu rozpoczynało się sprawdzanie samochodu, inni myli szyby, prali nasze kombinezony, po czym późno chodziliśmy spać i znów o szóstej pobudka. I w trasę.
Powrócą jeszcze silniejsi
Ekipa Darka Rodewalda zwyciężyła w trzech etapach. Na prowadzenie w klasyfikacji generalnej wyszła po dziesiątym etapie. Najlepiej zaś spisała się w etapie dwunastym, gdzie drugi samochód wyprzedziła o niemal pół godziny.
Na drugim miejscu Rajd Dakar w kategorii ciężarówek ukończyła czeska ekipa MM Technology w składzie Martin Macik, Frantisek Tomasek i David Svanda ze stratą prawie siedemdziesięciu pięciu minut do zwycięzców. Na najniższym stopniu podium znalazła się kolejna ekipa Teamu De Rooy w składzie Martin van den Brink, Erik Kofman i Rijk Mouw ze stratą ponad dwóch godzin i czterdziestu minut do drużyny Rodewalda. Ta przewaga pokazuje wymiar sukcesu i moc drużyny polsko-holenderskiej. Co ciekawe, na czwartym miejscu ze stratą ponad czterech godzin, znalazła się kolejna ekipa Teamu De Rooy – z kierowcą Mitchelem van den Brinkiem, czyli… synem Martina.
– Telefonów i wiadomości z gratulacjami było mnóstwo, muszę jeszcze znaleźć czas, by na wszystkie odpisać – opowiada Darek. – To są miłe chwile, trudno na to pracujemy cały rok, więc sukces cieszy, jest świetnym podsumowaniem tego wysiłku. Oczywiście za rok ponownie przystąpimy do Rajdu Dakar. Siedemnastego i osiemnastego stycznia to dla nas jeszcze dni wolne, a już w czwartek dziewiętnastego stycznia widzimy się z ekipą Teamu De Rooy, by podsumować wyścig, przeanalizować wszystko raz jeszcze, omówić błędy, a przede wszystkim ustalić plan na najbliższe miesiące. Operacja kolejnego Rajdu Dakar się rozpoczyna. Wrócimy tam za rok jeszcze silniejsi.
MH
Zdjęcia archiwum Team De Rooy